Tadeusz Sławek - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > wywiady

Włosy moje to symbol pokolenia

Z rektorem Uniwersytetu Śląskiego prof. Tadeuszem Sławkiem rozmowa o fryzurze i krawatach

- Zna pan taką piosenkę zespołu Perfect „Pocztówka do państwa Jareckich”?
- Oczywiście.
- Znajdują się w niej słowa: „Włosy moje to symbol pokolenia”. Czy utożsamia się pan z nimi?
- Bez wątpienia. Nie wnikając w trudności naukowego zdefiniowania terminu „pokolenie”, z pewnością istnieje zespół rozpoznawalnych sygnałów, które pozwalają powziąć pewne intuicje co do czyichś przekonań i postaw. Podkreślmy, iż chodzi tu o bardzo ogólne „intuicje”, bowiem sygnały mają to do siebie, iż bywają niekiedy mylące. Te intuicje weryfikuje się potem, obcując z drugim człowiekiem. Bez tego sprawdzenia trudno o wygłaszanie poważnych sądów, pozostajemy bowiem w sferze wyglądów, a te łatwo zmienić.
- Pana pokolenie to pokolenie hipisów. Nie wszyscy z Pana generacji identyfikowali się z ich ideologią. Co pana w niej pociągało, czy też pociąga nadal?
- Nazwałbym to pokolenie raczej „pokoleniem rocka”, nie wnikając w dalsze klasyfikacje. Słowo „ideologia” nie należy do moich ulubionych, ale gdyby już nim się posłużyć, to powiedziałbym, iż pokolenie to starało się właśnie utrzymać na minimalnym poziomie ideologizowania. Obok świata wielkich, twardych i hegemonicznych systemów, które ideologię uczyniły - jak komunizm - idolem, fałszywym bożyszczem, rzeczywistością, w której wszystko podporządkowane było ideologii, pojawiła się możliwość świata innego, „nieformalnego”, w którym system niekoniecznie miał zawsze rację, w którym jednostka przestaje być uczestnikiem „stada” i zyskuje wymiar prawdziwie indywidualny. Co dzieje się wtedy, gdy systemowi z urzędu zostaje przyznana słuszność, widać w takich filmach jak „Easy Rider” Petera Fondy, gdzie ginie każdy, kto ośmieli się inaczej myśleć czy wyglądać, czy nieczęsto kojarzony z latami 60, a nader dla nich ważny klasyk Georgea Romero z 1968 roku „Noc żywych trupów”, w którym widać, jak przyjąwszy za własne hasła głoszone przez ideologię, stajemy się z wolna bezwartościowymi automatami. Nieufność wobec ideologii i wsparcie bliźniego w jego wysiłkach i próbach indywidualnego zrozumienia świata na własne ryzyko i własną odpowiedzialność - myślę, że o to głównie chodziło. O to, by wyjść z cienia mrocznego świata, w którym sami zgotowaliśmy sobie piekło. Jeszcze dziś mówiące o tych sprawach wielkie pieśni tamtych czasów, jak „Gimme Shalter” Stonesów, „When the Music’s Over” The Doors czy „Locomotive Breath” Jethro Tull robią ogromne wrażenie.
- Jednak nawet uczestnicy wydarzeń lat 60. po czasie założyli krawaty - miał go na przykład Allen Ginsberg goszczący przed sześciu laty w Katowicach - i pościnali „pióra”, a pan nie... Poza czy wierność?
- Sam noszę krawat i to bez głębokiego sprzeciwu. Ten kawałek materiału ma dla społecznego oglądu mężczyzny magiczne znaczenie i skomplikowaną treść: jakość tkaniny mówi o statusie i guście, węzeł - a jest ich ponoć 85 - wprowadza świat romantycznej, na przykład żeglarskiej, przygody, wzór i deseń może być sposobem identyfikacji noszącego krawat mężczyzny. Jak mężczyzna porzuca krawat, znajduje coś w jego miejsce: kryzę, apaszkę, fontaż, specjalną taśmę ze szlachetnym kamieniem lub choćby osmagany wiatrem i słońcem górny kawałek klatki piersiowej. Krawat jest przedmiotem tajemniczym i w kulturze rocka miał swoje mutacje, wystarczy wspomnieć słynne zwiewne szale Micka Jaggera. Włosom pozostaję wierny. Zresztą pewnie nieubłaganie przerzedzająca je natura zadba o rozwiązanie tej kwestii, nie pytając mnie o zdanie.
- Powróciliśmy do włosów. Od kiedy nosi je pan takie, jak obecnie? Czy kiedykolwiek je pan ściął? A może miał pan jakieś kłopoty w związku z nimi w szkole lub pracy?
- Od ponad trzydziestu lat są mniej więcej tej samej długości. Poważnych kłopotów z tego powodu nie przypominam sobie. Zresztą nawet te, które wtedy mogły wyglądać „poważnie”, dzisiaj są jedynie zabawne: w 1971 roku pewne renomowane liceum katowickie nie przyjęło mnie do pracy informując, iż mógłbym być powodem zgorszenia dla uczniów. Czasami zdarzy mi się usłyszeć półgębkiem wypowiedziany jakiś osobliwy komentarz, najczęściej z ust młodego człowieka, co mnie nie dziwi, bo młodzież ma zrozumiałą skłonność do braku tolerancji. Jak się ma 18 lat, świat musi odpowiadać „moim” przekonaniom.
- Zajmuje pan jednak eksponowane stanowisko. Czy według pana nie wymaga ono podporządkowania się pewnym schematom?
- Każdy, kto wykazuje podstawową odpowiedzialność za swoje życie, działa na „eksponowanym” stanowisku. „Eksponowany” to przecież nic innego jak „wysunięty”. Każdy z nas jest „wysunięty” w życie, w świat, w którym pojawiliśmy się z wielkiej ciemności. Nikt zatem nie może żyć bez podporządkowywania się jakimś schematom. Konwencje i przyjęte obyczaje są jak rytmiczne miary w wierszu: dopiero na ich tle, na tle ich niezbędnych i szlachetnych „schematów” widać to, co stanowi coś odmiennego, co od nich odbiega tak zwaną „nieschematycznością”. Z wielką nieufnością odnoszę się do kogoś, kto programowo wykrzykuje, że nie uznaje schematów i żyje całkowicie z ich ominięciem. Chciałbym go zapytać: człowieku, nie jesz, nie chodzisz? To wszystko są schematy, matryce, które same w sobie nie są i nie muszą być złe. Przeciwnie, umożliwiają nam życie i dlatego są wspaniałe. Trzeba tylko poznać ich smak. Jestem pokornym sługą codzienności: siedzę na jej progu i przyglądam się jej z wielką troskliwością i uwagą. A codzienność to powtarzalne schematy, w których przecież przy odpowiedniej postawie odnajdziemy i stworzymy wiele oaz odmienności i wolności.
- Zgodzi się pan jednak, że o ile pana długie włosy można uznać za normę do przyjęcia, to na przykład punkowy czub u dowolnego dyrektora, także wiernego młodzieńczym ideałom, chyba by raził?
- Mnie raczej zdziwiłby niż raził, bowiem rzeczywiście muszę przyznać, iż o ile widziałem sporo pełniących różne tak zwane ważne funkcje długowłosych, o tyle nie zdarzyło mi się zobaczyć kogoś z irokezem czy programową agrafką w uchu. Jakie są tego powody? Trudno powiedzieć, być może chodzi o to, że gdy pokolenia kultury rocka - niezależnie od całego krytycyzmu wobec rzeczywistości - śniło swój, być może naiwny, sen o lepszym społeczeństwie i nie odwracało się plecami do bliźniego, o tyle punk uczynił to manifestacyjnie. Lennon i McCartney śpiewali ironicznie, że królowa to miła kobitka, ale The Clash czy Sex Pistols już tylko lżyli i rzucali anarchistyczne obelgi. Z takim przesłaniem, które przylgnęło, obok słynnego „no future”, do punku, znacznie trudniej pozyskać posłuchanie u innych. Po drugie, proszę pamiętać, iż punkowy, często kolorowy „czub” był podwójną prowokacją. Raz dlatego, że gwałtownie występował przeciwko konwencji przyjętego w społeczeństwie zachodnim stylu męskości; po drugie, gładkie uczesanie zastąpił czymś, co w ogóle pochodziło nie z naszej kultury. Poraził nas obcością. Gdy w wielu epokach historii Zachodu mężczyźni nosili jednak długie włosy, o tyle fryzura indiańskiego wojownika miała wywołać szok swoją kulturową odmiennością.

(okrojona wersja w: Dziennik Zachodni, 78/1999)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego