cz. 3 - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > literatura > Marian Sworzeń

Marian Sworzeń wygrał jeden z najważniejszych konkursów literackich w Polsce
Gdynia zdobyta, czas na Nike

Najważniejsze konkursy literackie w Polsce? Na pewno Nike, a później - Gdynia, Paszport Polityki, Silesius… Mikołowianin Marian Sworzeń sięgnął po zwycięstwo w jednym z nich. 30 czerwca okazał się najlepszy w kategorii esej i za poświęconą Mikołajowi Gogolowi pracę „Opis krainy Gog” zdobył Nagrodę Literacką Gdynia.

- Emocje już minęły?
- Minęły. Tydzień, według „Czarodziejskiej Góry” Tomasza Manna dostatecznie wystarcza na oswojenie się z miejscem, podobnie jest z różnymi sytuacjami, także z przyjemnymi [rozmowę przeprowadziliśmy 10 lipca - przypisek redakcji]. Przyznam jednak, że te emocje były. A choć minęło już kilka dni, to wciąż ktoś dzwoni z gratulacjami. To niezwykle miłe.
- Zanim nastąpił finał i ogłoszono zwycięzców, 10 maja podano nazwiska nominowanych do głównych nagród w poszczególnych kategoriach, w tym twoje. Spodziewałeś się je tam zobaczyć?
- Byłem zaskoczony, ale i bardzo zadowolony. Książki były zgłaszane przez wydawnictwa, w tym moje - warszawską „Więź”; wpłynęło ich prawie 300, a spośród nich dziewięcioosobowe jury wybrało po pięć tytułów w trzech kategoriach: poezja, proza i esej. Wskazanie ostateczne było dla mnie korzystne.
- Liczyłeś, że wygrasz? Miałeś więc w swej kategorii czworo konkurentów…
- Oj, nie liczyłem! Trzeba było być realistą: dwie z nominowanych książek miały równoległe wskazania do Nike: biografia Jerzego Nowosielskiego „Nietoperz w świątyni” pióra Krystyny Czerni, także reportaż Filipa Springera, „Miedzianka. Historia znikania”, a do tego Adam Lipszyc ze zbiorem esejów literackich „Proces Józefiny K.” oraz Krzysztof Mrowcewicz z „Małym folio”. Z szacunku dla nich zamierzam wszystkie te książki sumiennie przeczytać. Mam już za sobą „Małe folio” poświęcone zapomnianemu poecie polskiego baroku Danielowi Naborowskiemu.
- Ogłoszenie wyników i wręczenie nagród odbyło się 30 czerwca w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Jak przebiegała ta impreza?
- Gala rozpoczęła się o godzinie 17, trwała ponad godzinę z transmisją dla TVP Kultura. Zaczęła się od koncertu Grzegorza Turnaua, a całość prowadził Michał Chaciński, dyrektor artystyczny festiwalu „Literaturomanie”. Najpierw omówiono wszystkie nominowane utwory, po czym wymieniono zwycięzców w każdej z kategorii: poezja - Marta Podgórnik, powieść - Magdalena Tulli, esej - ja. Wiersze i prozę czytała Dorota Segda, zaś pół strony mego eseju przedstawił Dariusz Siastacz; wystąpił w stroju podróżnym, z walizką w ręce; zgoda, w końcu moja rzecz była o podróży.
- Jakie to wrażenie, kiedy wyczytują cię jako zwycięzcę?
- W pierwszym momencie miałem chwilę zawahania, ale potem wyszedłem na środek sceny i wygłosiłem krótką mowę. Nie, nie była wcześniej przygotowana. Powiedziałem, że nieraz trzeba pojechać daleko, aby po powrocie przekonać się, że to, czego się szukało, jest bardzo blisko.
- Nie rozumiem…
- Chodzi o to, że pojechałem śladami Gogola na Ukrainę, a po powrocie dowiedziałem się, że najwięcej ludzi o tym nazwisku mieszka całkiem blisko mnie, może 20 kilometrów od Mikołowa. Prawie setka Gogolów, chyba najwięcej na świecie w jednym miejscu, jest w Łące koło Pszczyny, w dodatku parafia jest pod wezwaniem św. Mikołaja.
No, jest to oczywiście zbieg okoliczności, gdyż po ukraińsku i rosyjsku słowo „gogol” oznacza gatunek kaczki, a tu, na Śląsku, ma całkiem inne znaczenie - „guguła” to niedojrzały owoc, słowniki mówią też o kimś niewyrośniętym.
Wracając do mojej mowy - zaznaczyłem, że laureatka Marta Podgórnik wygrała przed kilkunastu laty konkurs poetycki w Mikołowie i sam jej wówczas wręczałem nagrodę. To oznacza, że dwoje z trojga zwycięzców jest związanych z Mikołowem!
Nagrodę otrzymałem z rąk prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka, Małgorzaty Łukasiewicz i prof. Piotra Śliwińskiego.
- Nagroda Literacka Gdynia wiąże się z prestiżem, ale także z gratyfikacją wynoszącą 50 tys. zł. Na co je przeznaczysz? Może na wyjazd związany z pisaniem następnej książki?
- Pieniędzy jeszcze nie mam, ale zgadłeś: jakaś ich część pójdzie na podróż. Tym razem będzie to Rosja. I chyba nie jeden wyjazd, lecz dwa. Pierwszy do Karelii nad Morzem Białym, drugi - do archiwów w Moskwie.
- Wyjaśnij.
- Zbieram materiały do książki, której tematem będzie rejs 120 radzieckich literatów zorganizowany latem 1933 roku. Płynęli po świeżo otwartym Kanale Białomorskim - dla mnie to tak jakby Rudolf Hoess, komendant Auschwitz, zorganizował dla niemieckich twórców objazd po swoim obozie… Przy budowie kanału pracowali więźniowie stalinowskich łagrów, wielu z nich zginęło. Chcę opisać wrażenia tych pisarzy, jednocześnie rekonstruując ich losy. W tej wyprawie uczestniczyła śmietanka literatów, byli wśród ich np. futurysta Bruno Jasieński, który, opuściwszy Polskę, w 1930 roku przybył do ZSRR; Walentin Katajew - ten od powieści dla młodzieży „Samotny biały żagiel”; ale też Michaił Zoszczenko, Aleksy Tołstoj, Borys Pilniak i wielu innych. Po ich powrocie powstało potężne opracowanie „Historia budowy Kanału” pod redakcją Maksyma Gorkiego. Fotograficznie dokumentował ten wyjazd Aleksander Rodczenko, którego zdjęcia można oglądać aktualnie w Muzeum Narodowym w Krakowie. No cóż, Rodczenko jest ikoną europejskiej fotografii, ale zarazem był dla Stalina kimś takim, jak Leni Riefenstahl dla Hitlera. Wyobraźmy sobie wystawę tej ostatniej w Krakowie - toż to niemożliwe…
- To są paradoksy historii.
- Jest ich więcej, podam przykładowo dwa inne. Ojciec Tadeusza Borowskiego, późniejszego więźnia KL Auschwitz, pracował jako więzień przy budowie Kanału. Sierpień 1933 - radziecka pisarska wyprawa na Kanał, a w Niemczech od niedawna pracuje pierwszy obóz koncentracyjny, czyli KL Dachau. To się nawet, niestety, jakoś rymuje.
- Wracając do książki nagrodzonej. Powiedz - dlaczego Gogol?
- Przy okazji pisania sztuki „Czaadajew” dla Teatru Polskiego Radia uzmysłowiłem sobie, jak mało wiemy o młodości Gogola. Stał się znany dopiero po „Rewizorze” i „Martwych duszach”, więc zadałem sobie pytanie: co było wcześniej? - tym bardziej, że nie było prawie żadnych opracowań na ten temat. Gogol wydał swoją pierwszą książkę - zbiór opowiadań ukraińskich - już w wieku 23 lat. To nic, że Nabokov dość kategorycznie uznał, że te wczesne utwory Gogola nie są nic warte. W tym sporze stanąłem zdecydowanie po stronie Gogola - według mnie Nabokov nie ma racji… Postanowiłem więc pojechać na kozacką Ukrainę, za Dniepr, pod Połtawę śladami dzieciństwa i młodości Mikołaja G., no, a potem było siedzenie nad książkami, w domu i bibliotekach.
- To kolejna twoja książka, która odnosi się do faktów historycznych, a może raczej stara się je uzupełnić. Tak było z opracowaniem „Dezyderata. Dzieje utworu, który stał się legendą”, powieścią „Melancholia w Faustheim”, w której nawiązujesz do rewolucji w Monachium, sztukami „Czaadajew” i „Nikolaita” lub dotyczącymi rewolucji francuskiej. Skąd u ciebie to historyczne zacięcie?
- Jak widać, kompletnie nie nadaję się na autora literatury SF, bo jednak zdecydowanie potrzebuję gruntu z rzeczywistego przędziwa, utkanego z faktów. Większość moich tekstów powstaje z zadziwienia, że nie są one zestawione, opisane, skomentowane. Filozofia ma całkiem podobne źródło - zadziwienie światem, niech to więc będzie jakieś moje usprawiedliwienie.
- Za wcześniejsze książki nagrody nie dostałeś. Czy to znaczy, że ta jest najlepsza?
- Tamte książki nie były bynajmniej gorsze, ale ta miała najwięcej szczęścia. Przyznam jednak, że „Opis krainy Gog” pisałem z wyjątkową pasją. I chociaż nagrody nie dodają niczego książkom, bo te zostają takimi, jakie były i nic się w nich nie zmienia, ani jedna litera - to jednak honorują autora, dają mu satysfakcję i najczęściej motywują do dalszego pisania. Pisania nie dla nagród.

(Gazeta Mikołowska, 8/2012)

 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego