Laura wierzyła do końca - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > artykuły

Zbigniew Nowak wróci do pracy w kopalni Halemba, ale już nie pod ziemię
Laura wierzyła do końca

- Ja przynajmniej wiedziałem, będąc tam, pod ziemią, że żyję. A moja rodzina tutaj przeżywała horror. Miałem tego świadomość. I to było najgorsze - mówi Zbigniew Nowak, górnik, który w lutym pięć dni przeżył kilkaset metrów pod ziemią po tym, jak doszło do tąpnięcia w kopalni Halemba.

Bohater z pierwszych stron
Kiedy ratownicy wydobyli go na powierzchnię, stał się bohaterem wszystkich mediów w Polsce. Po kilku dniach spędzonych w szpitalu wrócił do domu, ale nawet tam nie miał chwili spokoju.
- Po dziennikarzu z gazety przyjeżdżała telewizja, a za nią już czekał w kolejce ktoś z radia - śmieje się.
Jakoś to wytrzymywał. Raz się zdenerwował:

- Przyjechali dziennikarze z jednego miesięcznika. Porozmawialiśmy, a później przyszło do robienia zdjęć. Najpierw pani kazała mi zmienić koszulkę. Później stwierdziła, że mam złe spodnie. Tłumaczyłem jej, że ja w domu nie chodzę w garniturze, ale nalegała. Przebrałem się. Kiedy jednak kazała mi się wyginać to w jedną albo w drugą stronę, to już mnie wyprowadziła z równowagi - nie ukrywa.

Bolesne wspomnienie

Wyjazd do sanatorium potraktował niemal jak ucieczkę. Rozumiał, że dziennikarze wykonują swoją pracę, ale chciał pobyć z rodziną. Z żoną i córeczką Laurą trzy tygodnie spędził w kwietniu w Ustroniu. Dopiero tam mógł zapomnieć o tym, co się stało, chociaż nie zawsze:
- Pensjonariusze szybko zorientowali się, kim jestem. Rozpoznawali nawet nie mnie, tylko żonę i córkę ze zdjęć w gazetach, bo były w nich częściej niż ja - mówi.
Nie tylko to przypominało o jego dramacie:
- Tam były takie cienkie ściany. Łóżka, te najniższe, wysuwało się na kółkach. Wszyscy wieczorem robili to prawie o tej samej porze. Przez ściany wszystko było doskonale słychać. Wie pan - zwraca się do mnie - to był prawie taki sam dźwięk, jak wtedy, tuż przed tąpnięciem. Siedziałem przed telewizorem, a tu w takich momentach zawsze na ułamek sekundy pojawiało się napięcie i strach - że teraz wszystko się zawali.


Bez wyjścia
Nie unika rozmowy o tym, jak tam było. Cały dramat w jego psychice odcisnął swoje piętno, ale potrafi sobie z tym poradzić.
- Pamiętam ten huk - wspomina. - Tylko się zasłoniłem. Kiedy pył opadł, zobaczyłem, jak jest. Najpierw popatrzyłem po sobie. Sprawdziłem - nogami ruszam. Tylko pod lewą pachą - podciąga koszulkę pokazując - wbił mi się brud pod skórę.
Wciąż widać pod nią drobinki węglowego pyłu.

- Poszedłem w jedną stronę - ściana. W drugą - to samo. Nie było wyjścia. Trzeba było czekać, aż mnie znajdą. Albo nie zdążą.
Miał tego świadomość. Ratownicy musieli przebyć do niego dobrych 100 metrów zawaliska. A tymczasem jemu po dwóch dniach zgasła lampa. Całkowicie stracił orientację w czasie.


Pełna ciemność

- Proszę sobie wyobrazić ciemność. Ciemność, czyli, że nic nie widać - mówi.
Jak to możliwe? Oczy się przecież przyzwyczajają do takich warunków! On tylko uśmiecha się z politowaniem:

- Chce pan zobaczyć ciemność? To proszę wejść pod kołdrę i jeszcze zasłonić oczy. Co pan zobaczy?
Próbuję, choć bez kołdry. Przecież siedzimy sobie przy stoliku w ogrodzie. A i tak nic nie widzę. Pełna czerń.
- A teraz proszę sobie wyobrazić, że ja tyle samo widziałem otwartymi oczami. Nawet kiedy przysuwałem dłoń, do nosa, nie widziałem jej - patrzy na mnie, wyczekują jakby na reakcję.

A jaka może być? Przecież nic nie widziałem, choć tylko zasłaniając oczy dłońmi!
No właśnie.

- Dla kogoś, kto tego nie przeżył, to jest nie do wyobrażenia - mówi. - Tam, pod ziemią, miałem sen. Przyszedł do mnie nie wiem kto i kazał wykonać jakąś robotę. W nagrodę miałem dostać wiadro wody i dwa kosze jabłek.
Właśnie dlatego tuż po wydobyciu go na powierzchnię pierwszą rzeczą, jaką sobie zażyczył, było jabłko.

Razem z Laurą
- To wszystko wraca - nie ukrywa. - Nie w ciągu dnia, ale wieczorami, tuż przed snem.

Nieraz budzi się w środku nocy. Rozgląda się wokół siebie jakby sprawdzając, gdzie jest:

- Czasami nawet w ciągu dnia się szczypię . Bo nie wiem - czy to jest naprawdę, czy tylko mi się to śni.

Jak mówi, dzięki temu wszystkiemu nauczył się bardziej cieszyć ze zwykłych codziennych spraw.

- Teraz człowiek bardziej wchłania całe życie. Wiem, co mogłem stracić - patrzy z czułością na baraszkującą obok 6-letnią Laurę.
Ona nigdy nie zwątpiła, że wróci.
- Nawet kiedy żona, która, kiedy mnie nie było, chodziła wypłakać się do piwnicy, żeby dziecku nie okazać zmartwienia, że mogłem zginąć, pytała: „Dlaczego płaczecie? Przecież tata wróci”.

Powrót

Wróci do pracy w kopalni, to wie na pewno.
- Ale już nie na dół - zastrzega.

Jest umówiony na spotkanie z dyrektorem. Nie wie, jakie stanowisko na powierzchni mu zaproponuje. Na razie korzysta z L4. Pójdzie do roboty, kiedy poczuje się na siłach.

(zmieniona wersja w: Dziennik Zachodni, 104/2006)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego