Bo w teatrze jest prawda - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > wojaczek

Bo w teatrze jest prawda

Mieszkający od 21 lat we Wrocławiu, lecz pochodzący z Mikołowa, aktor Andrzej Wojaczek bardzo często odwiedza miasto swojej młodości, w którym żyją jego rodzice. Podczas ostatniego pobytu udzielił wywiadu dziennikarzowi Echa:

- Jaki wpływ na pańską karierę wywarł Mikołów?
- To miasto jest w moim sercu, gdyż tutaj się urodziłem i wychowałem. Chodząc do szkoły, siedziałem nawet w jednej ławce z obecnym burmistrzem, Geniem Wycisło. Artystyczna skłonność moja czy Rafała nie narodziła się jednak w Mikołowie, a wręcz przeciwnie - wbrew niemu. Wyprowadziliśmy się tam, gdzie mogliśmy uprawiać nasze profesje, w pobliże innych twórców.
- Dlaczego?
- Z potrzeby znalezienia usprawiedliwionej platformy do wygłaszania rzeczy niekoniecznie popularnych. Wyróżniałem się skłonnością do manifestacji własnego zdania. Długo jednak nie wiedziałem, że będę aktorem, początkowo zamierzałem zdawać na politechnikę. Podczas egzaminu do szkoły teatralnej padło pytanie, dlaczego wybrałem teatr. Odpowiedziałem: „Bo w teatrze jest prawda”. Do dziś w to wierzę, ale w sposób metafizyczny, bez możliwości dowodu. Uważam, że 25 lat temu więcej wiedziałem o istocie swego pragnienia niż teraz, gdy jestem zawodowcem.
- W potocznej opinii aktorstwo to umiejętność wczuwania się w postaci.   Aktor jest każdym, ale nie sobą. Czy to prawda?
- Powiedziałbym, że to jest tak samo, ale odwrotnie. Aktor to jest ktoś, kto tak mocno potrafi być sobą, że pojemność jego „siebie” jest tak wielka, iż może w niej pomieścić wszystkie postacie. Obojętnie co i kiedy gram, zawsze przyjmuję zasadę, że to jest ciągle Andrzej Wojaczek w danej okoliczności.
- Pana pierwsza rola?
- Jeszcze podczas studiów zagrałem Zbyszka Dulskiego. Po uzyskaniu dyplomu odtworzyłem postać porucznika w „Damach i huzarach”. Największe splendory spośród ról teatralnych dała mi jednak rola hrabiego Henryka w „Nie-boskiej komedii”.
- Oprócz sceny był również film.
- Zagrałem w około 60, po raz pierwszy w „Kto wierzy w bociany”. Najważniejsze były jednak „Wielki powrót” Grzegorza Królikiewicza, „Honor dziecka” Ferudina Erola, „Za dzień, za rok, za chwilę” Stanisława Lenartowicza. Z największym sentymentem wspominam rolę Ernesta w „Zasiekach” Andrzeja Piotrowskiego.
- Ostatnio ponownie stał się pan popularny dzięki „ Akademii wiersza”.
- Był to mój autorski program telewizyjny liczący ponad 60 odcinków. Już zanim zostałem zawodowym aktorem, miałem skłonność do wypowiadania siebie przez teksty dobrych poetów. To mi do dziś zostało, przy czym obecnie czuję się nie tyle eksploatatorem, co współkreatorem cudzej twórczości.
- Czyje wiersze lubi pan najbardziej?
- Nie ma nazwiska ani kręgu, który bym preferował. Często jest mnie w stanie zafascynować twórca, którego dotychczas w ogóle nie znalem.
- Czy również poezja Rafała Wojaczka?
- Rafał to jeden z wielu znanych mi dobrych poetów. Nie mam już emocjonalnego stosunku do jego twórczości, przeżywam ją tak samo, jak każdą inną.
- Był pan najbliższym świadkiem narodzin jego pisarstwa. Dlaczego ta poezja była właśnie taka i jaki był Rafał?
- To był normalny, wrażliwy i nieśmiały chłopak. Gdy miał około 18 lat, zaczął się w nim jakiś niepokój. W pewnym momencie coś się z nim stało, nie nastąpił moment, w którym emocja zostaje zastąpiona rzemiosłem. Przykładowo - aktor zawodowy w sposób przejmujący potrafi zagrać własną śmierć. Ludzie płaczą i wstrząśnięci wychodzą z teatru. Tymczasem aktor zmywa makijaż i idzie do domu. Amator nie wie, kiedy przerwać kreację i umiera naprawdę.
- Postać Rafała uległa po jego śmierci zmitologizowaniu. Czy on tego oczekiwał?
- Powiedziałbym raczej, że może się z tym godził. Zauważam jednak, że odbiór jego postaci najczęściej jest błędny, gdyż wynika z dosłownej identyfikacji Rafała z bohaterem twórczości. Tymczasem on wykorzystywał jedynie pewien archetyp rzeczywistości, dopisując do niej wymyślone warianty sytuacji. Przy okazji pragnąłbym wyjaśnić pewną rzecz. Rafała obdarzono po śmierci epitetem – „samobójca”. On zaś po prostu umarł na skutek zatrzymania akcji serca spowodowanej nadużyciem leków, alkoholu i intensywnego życia. Gospodyni, która znalazła go rano, sądziła, że śpi. Siedział na podłodze oparty o tapczan. To mogło nosić znamiona targnięcia się na własne życie, nigdy jednak nie zostało udowodnione. Paręnaście lat temu dawano mi odczuć, że jestem jedynie bratem nieżyjącego Rafała. Obecnie nieraz jesteśmy łączeni w jedno. Zetknąłem się nawet z pytaniem: „To pan te wiersze jeszcze pisze, czy tylko je mówi w telewizji?”

(Echo, 32/1992)

 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego