Jerzy Suchanek - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > literatura

"Jutro przeczytaj jeszcze raz” – zachęca tytułem swych wierszy wybranych Jerzy Suchanek
Ścieżynka mrówki

Nakładem Instytutu Mikołowskiego ukazał się wybór wierszy Jerzego Suchanka „Jutro przeczytaj jeszcze raz”.

- Przez kilkanaście lat byłeś aktywnym poetą, by nagle w 1991 roku zamilknąć twórczo. Co się wtedy wydarzyło?

- Zamilkłem, jeśli aktywność literacką postrzegać przez wydane książki... W 1991 roku ukazał się mój tom „Czytaj szeptem”, który był nie tylko swoistym podsumowaniem moich prób zmierzenia się z rzeczywistością (oględnie mówiąc) lat osiemdziesiątych, ale również i przede wszystkim - jak to dzisiaj widzę - zmaganiem się z murszejącą poetyką, w której zbyt długo tkwiłem niemal „po uszy”. Momentem uwalniającym było zetknięcie się parę lat później z wierszami Krzysztofa Siwczyka i Macieja Meleckiego. Do tego 1989 rok, który - wbrew zdrowemu rozsądkowi - uczynił ze mnie na jakiś czas entuzjastę nowego porządku: współzakładałem i współredagowałem gazety samorządowe.
- Nie brakowało ci przez ten czas pisania?
- Kilka wierszy z „Czytaj szeptem” przynależy jakby już do kolejnego zbioru „Bębny”, który zacząłem pisać mniej więcej w 1993 roku. Pochłaniała mnie jednak praca redakcyjna. Ale obok artykułów dziennikarskich pisałem recenzje, eseje i felietony (część z nich po latach przerobiłem na zbiór przypowieści „Ośle ziółka”, które ukazały się w 2008 roku). Od czasu do czasu porządkowałem też pierwopis powieści „Płakula”...
- Nową książką wróciłeś jednak dopiero po 16 latach. Wena długo kazała ci na siebie czekać…
- Raczej to Muza czekała cierpliwie na mnie... Na przełomie lat 2005 i 2006 zadałem sobie brutalne pytanie: czy nadal mam poświęcać (i rozpraszać) swoje siły na to, co i tak ktoś inny popsuje, czy też zaryzykować i skupić się na tym, co zależy tylko ode mnie, czyli na pisaniu... Spróbować obronić parę ważnych dla mnie wartości przed unieważnieniem ich przez terror poprawności politycznej. Zrezygnowałem z tzw. sukcesu materialnego, a czy moje - według niektórych przestarzałe - pojęcie obowiązku obywatelskiego ma dzisiaj sens, nie mnie oceniać. Dodam jeszcze, że to ono zdecydowało o przyznawaniu przeze mnie Nagrody Otoczaka wybitnym poetom, ewidentnie niedocenionym przez głównych manipulatorów polskiego życia literackiego.

- Ten czas przerwy ma swoje skutki. Przez ostatnie cztery lata opublikowałeś cztery tomy wierszy, powieść i zbiór przypowieści. Tak się nagromadziła ta potrzeba pisania, że wręcz nim wybuchnąłeś?
- Ach nie! Przerwa w publikowaniu książek – jak już mówiłem – nie była przerwą w pisaniu. To nie wybuch, ale ścieżynka mrówki... Która opuściła mrowisko, nie przepada za nim, ale wcześniej, czy później do niego wraca... Jeśli nie przydepnie jej jakiś platfus... Nie sądzę, bym podołał dreptaniu tą ścieżynką, gdyby nie wytrwałe wsparcie mojego serdecznego przyjaciela Darka. Przekonanie (posłużę się tutaj tytułem debiutanckiej książki poety Zbyszka Joachimiaka), że „mam do powiedzenia” coś ważnego i w taki sposób, w jaki tylko ja potrafię, może zostać uznane za przechwałkę pyszałka... Piszę i zachęcam - czasem „czytajcie szeptem”, ale „jutro” wyjrzyjcie przez okno i „przeczytajcie jeszcze raz”.

- Tę najnowszą - najważniejszą chyba ze wszystkich - książkę wydałeś w Instytucie Mikołowskim.
- Mam nadzieję (jak większość pisarzy), że ta moja najważniejsza książka ciągle jeszcze przede mną... Podobnie jak - jeśli chodzi o prozę - nie była nią powieść „Płakula”, również wydana przez Instytut Mikołowski. Pomysł moich wierszy wybranych zawdzięczam dyrektorowi Instytutu Maciejowi Meleckiemu. Miałem potrzebę podsumowania mojej pracy, ale to on stwierdził: „Po prostu wydamy twoje wiersze wybrane.” A niejako oczywistym autorem wyboru i posłowia stał się poeta Krzysztof Kuczkowski, redaktor i wydawca „Ku”, mojego tomu z roku 2009.
- Skąd ta twoja estyma do Mikołowa? Stałeś się w nim niemal codziennym gościem…
- Codziennym jednak nie, chyba że duchem... Do Mikołowa trafiłem po raz pierwszy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku dzięki koledze ze studiów, który tu mieszkał - w dzielnicy Mokre. A później, już w latach dziewięćdziesiątych, na zaproszenie Macieja Meleckiego. Nawet zdobyłem wówczas III nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie im. Rafała Wojaczka. Postrzegam Mikołów poprzez Instytut Mikołowski, współzałożony przez jego pierwszego dyrektora, śp. Pawła Targiela. Ale magia mikołowska oddziałuje nie tylko przez Instytut... To jest miasto z dobrą pamięcią - gdzież indziej myśli się o literaturze nie jako o fanaberii, lecz jak o sercu społeczności? Tablice upamiętniające pobyt tutaj Norwida i Prusa potwierdzają, że w uhonorowaniu Wojaczka, również tablicą, ale przede wszystkim Instytutem, była idea głębsza niż wyposażenie miasta w efektowny turystyczny gadżet.
- Przeprowadzić się tam jednak nie zamierzasz?
- Gdyby była taka możliwość, chyba długo bym się nie zastanawiał... Życie literackie w Gliwicach, gdzie mieszkam, umarło przed kilkoma laty, bo zapomniano, że bez solidnego mecenatu nie zabłysną nowe gliwickie talenty poetyckie tej miary, co Marty Podgórnik i Krzysztofa Siwczyka... Zresztą pewnie to dla Gliwic za dużo, przecież nawet Różewicz był kiedyś dla tego miasta niestrawny... Nie mówiąc o Horście Bieńku. Poza tym teraz Mikołowa - nawet gdyby chciały - Gliwice już nie przebiją. Jak wiele innych, nawet ambitniejszych od Gliwic miast.


(Śląsk, 2010)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego